2. Nesoya/Norwegia
3. Gruzja/Armenia
Znowu muszę zacząć w ten sam sposób – ten wyjazd nie był planowany. Zaczęło się podobnie jak wcześniej. Przeglądałam różne loty na Wizzair i Ryanair, i wtedy właśnie zauważyłam, że dość tanio możemy polecieć do Gruzji na Wielkanoc. Krystian szybko doczytał, że warto kupić kartę klubową Wizzair za trochę ponad 100 zł, żeby potem przez rok kupować tańsze bilety. I już na pierwszym wyjeździe nam się ona zwróciła. Nie ma to jak udana inwestycja 🙂
Po raz pierwszy chcieliśmy spróbować jeździć autostopem, bo do tamtej pory przejechaliśmy łącznie może z 250 km. Dlatego z lotniska w Kutaisi do Batumi i na końcu z Erywania do Kutaisi przejechaliśmy taką właśnie formą transportu. Bardzo nam się spodobało! Dla każdego kierowcy mieliśmy mały upominek z naszego miasta Lubina – długopis lub zawieszkę. Niektórym było tak głupio to od nas wziąć, że czasem szukali w samochodzie co my moglibyśmy od nich dostać. Wtedy jednak mówiliśmy, że nie dość, że nas podwieźli, to jeszcze dowiedzieliśmy się czegoś o ich kulturze, no i podszkoliliśmy język rosyjski 🙂
W takich chwilach właśnie dziękowałam, że znam nie tylko angielski i w wielu krajach nie mam problemów ze swobodnym rozmawianiem po rosyjsku. A jakie było zawsze zdziwienie tamtejszych ludzi, że młoda Polka mówi w tym języku.
Gruzja była cudowna. Niestety w Batumi i Tbilisi spędziliśmy tylko 3 dni, ale jednak zawsze coś, bo teraz wiemy, że musimy tam wrócić. I chyba codziennie wspominam tamtejszy pyszny chleb i adżarskie chaczapuri.
Do Armenii zdecydowaliśmy się pojechać marszrutką. Nie wiem czemu. Jechaliśmy jednak tylko w pięć osób, razem z kierowcą. Widoki za oknem powodowały, że ani przez chwilę nam się nie nudziło (a jechaliśmy ponad 5 godzin). Nigdy nie widziałam tylu opuszczonych i upadłych miejsc. Ale mieszkańcom tego rejonu wcale nie przeszkadza to w byciu szczęśliwym i otwartym!
Wszędzie spotykaliśmy sympatycznych ludzi, którzy chcieli nam pomóc w czymkolwiek się dało. Autostop w Armenii sprawdził się chyba jeszcze lepiej niż w Gruzji (o ile to możliwe!). Czasem ledwo wysiedliśmy z samochodu, a już zatrzymywało się kolejne. Dawali nam swoje numery, nadrabiali specjalnie dla nas drogi, oprowadzali po zabytkach, zapraszali na kawę, obiady… A kiedy któryś raz odmówiliśmy gościny w czyimś domu, ponieważ jechaliśmy już na samolot, usłyszeliśmy „Nie przejmujcie się lotem, polecicie kolejnym!” 🙂
Erywań jako miasto nie jest ładne. Pojechaliśmy tam jednak ze względu na jeden szczególny widok, który jest na poniższym zdjęciu. Coś cudownego!
4. Cesme – Turcja
Po Wielkanocy i powrocie z Gruzji trzeba było wziąć się za naukę – mi zbliżał się koniec ostatniego semestru i trzeba było napisać pracę licencjacką. Kiedy tylko Krystian w czerwcu pozdawał wszystkie egzaminy, już dzień po mojej obronie siedzieliśmy w samolocie lecąc do Turcji. Jednak tym razem nie z plecakiem, a z BAGAŻEM REJESTROWANYM. Ależ dziwnie! Uznaliśmy, że po tej końcówce roku należy nam się błogie lenistwo na plaży.
I tak nic nie robiąc spędziliśmy tydzień. Nabieraliśmy sił na resztę wakacji, bo za 2 tygodnie mieliśmy już być znowu w Norwegii.
5. Norwegia ponownie
Lato w okolicy Oslo wcale nie jest takie zimne, jak wszyscy mówią. Temperatura była prawie taka sama jak w Polsce, nawet kilka razy kąpaliśmy się w fiordzie! To nic, że wchodząc, trzęśliśmy się z zimna. Aż wstyd było przy Norwegach, którzy zanurzali się w wodzie niczym w ciepłej wannie.
Mieszkaliśmy tradycyjnie u mojej cioci i wujka. W tygodniu zwiedzaliśmy okolicę, a na weekendy jeździliśmy na trochę dalsze wyprawy. Najbardziej podobało nam się na Gaustatoppen – niby nie taki wysoki szczyt, bo niecałe 1900 m n.p.m., ale trzeba mieć naprawdę dobrą kondycję (i zero lęku wysokości), żeby wejść na sam szczyt. Bo tam trzeba już wspinać się po leżących luźno głazach, bez żadnych pomocy! Jeśli dodamy do tego przepaść z dwóch stron i zdradziecki śliski śnieg, to nie jest tak łatwo.
Ciekawa była także kopalnia kobaltu leżąca niedaleko Vikersund. Tam można spędzić cały dzień, którego my niestety nie mieliśmy, bo przyjechaliśmy za późno:) I dobra rada: jak zobaczycie tam tabliczkę (po polsku), że nie wolno wchodzić bez przewodnika, to i tak wejdźcie. Sprawdzone!
6. Włochy, Szwajcaria, Liechtenstein, Austria i Niemcy
Na początku sierpnia nadszedł czas na kolejny długo wyczekiwany wyjazd. Pierwotnie miał być on trochę dłuższy, ale ponieważ Krystian nie może opuścić pracy kolejny raz na ileś czasu, skończyło się na 10 dniach. Żeby trochę sobie pomóc, najpierw polecieliśmy z Wrocławia do Bergamo (ciekawostka – bez problemu udało nam się przewieźć namiot razem z 6 śledziami. Nikt nawet o nie nie spytał), a stamtąd pociągiem, autobusem i autostopem w Alpy, do Chiavenny. A potem już na pieszo do Szwajcarii!
Plecaki zapakowane wafelkami i czekoladami (podobno na siłę) z Polski. Wiem, powinniśmy chyba zostać za to ukarani, ale wierzcie, odbyliśmy swoją pokutę. Ciężko nam było przez te 4 dni chodzenia po wysokich górach jedząc wafelki na śniadanie, lunch, obiad, podwieczorek i kolację. I nic innego. Chociaż pierwszego dnia mieliśmy jeszcze banany z marketu. Błędy pierwszych dzikich podróży zawsze się popełnia ale dają lekcję na całe życie!
W Alpach przeżyliśmy pierwszą noc pod namiotem. Wcale nie było tak strasznie! Żaden niechciany robak nie wszedł do środka, a rano obudziło nas gwiżdżenie świstaków i bawiące się nieopodal osiołki. A jakie były piękne widoki! Aż nie chciało się stamtąd odchodzić… A na granicy włosko-szwajcarskiej leżeliśmy chyba 2 godziny na trawie.
Pozostałe noclegi spędziliśmy u ludzi z portalu Couchsurfing, a między kolejnymi miastami poruszaliśmy się autostopem. I jeśli w Gruzji i Armenii robiliśmy to tylko po to, by poznać ludzi, to w tym rejonie Europy nie było nas po prostu na to stać (hej, w końcu to nasz 6. wyjazd w tym roku , a jesteśmy studentami!). Kiedy po wizycie w Norwegii myśleliśmy, że żadne ceny już nas nie zaskoczą, to niestety w Szwajcarii to się właśnie stało. Ciekawe, co pomyślał nasz pierwszy host, kiedy poczęstował nas ciepłym jedzeniem i upiekł chleb, a mi łzy w oczach stanęły.
Szwajcaria była wspaniała, a Liechtenstein już niekoniecznie. Chociaż myślę, że gdybyśmy zrezygnowali z jego stolicy i poszli w góry, mielibyśmy zupełnie inne zdanie. Kolejnym razem!
Kiedy w końcu przez Austrię dostaliśmy się do Bawarii, do Fuessen, pierwsze co zrobiliśmy, to poszliśmy na pizzę (inne restauracje były bardzo drogie). A i tak zaszaleliśmy, bo za dwie pizze, piwo i colę zapłaciliśmy 20 euro. Jednak warte było każdego centa!
Jak do tej pory Fuessen kojarzyło mi się tylko z Zamkiem Neuschwanstein, to od teraz do listy muszę dodać milion Chińczyków i szczęście po zjedzeniu pizzy:)
Cały wyjazd był super. Wszystko się udawało, nawet pogoda zepsuła się już dopiero na samym końcu, jak nie chodziliśmy po górach. Przejechaliśmy autostopem w sumie 700 km bez żadnych problemów. Najdłużej czekaliśmy 5 minut w Szwajcarii na beznadziejnym wjeździe na autostradę.Aż w końcu w Dreźnie, 100 km od granicy z Polską, a 200 km od domu, wszystko się popsuło. Wielka ulewa, przez którą w godzinę przemokły nam kurtki przeciwdeszczowe (i plecaki). W dodatku nikt nie jechał do naszego kraju, wszyscy na Berlin! A miejsce do stania mieliśmy beznadziejne, na trzech różnych wjazdach to samo. I tak minęły 4,5 godziny. Kiedy przemokły nam już buty górskie i cali się trzęśliśmy z zimna, wyciągnęliśmy ciężką artylerię: telefon do mamy. Wiedziałam, że możemy na nią liczyć, i po dwóch godzinach już siedzieliśmy u niej w samochodzie. Jakie było nasze zdziwienie, że przyjechała w krótkich spodenkach i bezrękawniku, a my ubrani po szyję i zmoczeni. Okazało się, że w Polsce gorąco i bezchmurnie ! I faktycznie, ledwo minęliśmy granicę, przestało lać.
A te dwie godziny oczekiwania spędziliśmy pod mostem w śpiworach.
7. Cypr
Chcieliśmy we wrześniu też gdzieś pojechać, żeby wykorzystać ostatnie wolne chwile przed nowym rokiem akademickim. I tak właśnie wylądowaliśmy na Cyprze. Wynajęliśmy sobie apartament 1,5 km od plaży. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że było tak parno i gorąco, że ledwo do niej dochodziliśmy. A woda wcale nie była orzeźwiająca. Co więcej, drugiego dnia rozwaliłam sobie kostkę i kolano, więc nie było mi wcale przyjemnie wchodzić do bardzo słonego morza z ranną nogą.
W połowie tygodniowego wyjazdu spotkała nas (nie)miła niespodzianka – burza piaskowa. Niby kiepsko, bo już nie było pięknego błękitnego nieba i zrobiło się niesamowicie duszno, ale chociaż słońce nie prażyło. No i zawsze jakaś przygoda 🙂 Jeśli kiedyś wrócimy na Cypr, to na pewno nie w lecie! Chyba, że będzie nas stać na klimatyzowane hotele przy plaży.
8. Trochę Dolnego Śląska – Góry Sowie
W październiku wpadliśmy w wir nauki i robienia projektów, ale na szczęście szybko się otrząsnęliśmy i zrobiliśmy sobie krótki wypad w Góry Sowie. Najpierw odwiedziliśmy mój ulubiony zamek – Grodno. To było dla mnie trochę takie magiczne miejsce, bo byłam w nim jako dziecko i od razu się w nim zakochałam. Jednak nie pamiętałam nazwy ani gdzie się może znajdować. Dopiero w tym roku znalazłam go na mapie.
Na szczęście tegoroczna wizyta tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że to mój ulubiony zamek i na pewno tam jeszcze wrócę.
Niedaleko znajdują się Sztolnie Walimskie, które także warto odwiedzić, przede wszystkim na wartość historyczną. Aż mi było wstyd, że tyle lat mieszkam na Dolnym Śląsku, a dopiero teraz zaczynam odkrywać takie miejsca.
Na koniec dnia (czyli o 15, zaraz przez zachodem Słońca), weszliśmy na Wielką Sowę. Mieliśmy tak piękne widoki, że aż ciężko opisać. Spójrzcie zresztą na jeden z nich:
Wtedy właśnie postanowiliśmy, że musimy bardziej poznać nasz region. Ale na razie na planach się skończyło 🙂
9. Portugalia
Nie zważając na ilość nauki, w połowie listopada uciekliśmy przed deszczową pogodą do Lizbony. Już w ciągu pierwszych godzin zdobyła ona nasze serca i wspólnie okrzyknęliśmy ją naszą ulubioną stolicą Europy.
Byliśmy tam tylko 4 dni, ale i tak jeden postanowiliśmy przeznaczyć na nieodległą Sintrę. Jest tam wiele zabytków wpisanych na listę UNESCO, a nam udało się odwiedzić trzy : bajkowy Pałac Pena, Zamek Maurów (mini Mur Chiński w wersji Portugalskiej :)) i Pałac Narodowy.
W grudniu już nigdzie nie pojechaliśmy i święta spędziliśmy w domu. Jesteśmy szczęśliwi, że udało nam się odbyć tyle wspaniałych wyjazdów, chociaż czasem bywało ciężko. Z drugiej strony, jakbyśmy wydawali w podróży dużo pieniędzy, to jeździlibyśmy tylko autobusami, spali w hotelach, jedli w restauracjach. Wtedy nie poznalibyśmy tylu miejscowych ludzi i ich kultury, oni nie uczyliby nas swoich języków i tłumaczyli jak jeść konkretne potrawy.
Podsumowując, w roku 2015 odwiedziliśmy 12 krajów i spędziliśmy w podróży 56 dni. Lecieliśmy samolotem, chodziliśmy, jeździliśmy samochodem, autostopem, autobusem i pociągiem.
Jaki z tego wniosek? Podróżowanie jest dla każdego, jesteśmy tego przykładem! Wszystkie bariery są tylko w naszych głowach. Dlatego zamykam ten rok i z niecierpliwością czekam na kolejny.
Wam również życzę spełnienia marzeń, zwłaszcza tych podróżniczych!