1,8K
Duża ilość osób kiedy usłyszy hasło Moskwa, myśli „Metro”. Jest ono znane na całym świecie! Wiele stacji, zwłaszcza z linii Kolcewaja, są naprawdę zjawiskowe. Często dotyczą wygranej wojny z Niemcami w 1945 roku.
Skoro jesteśmy już II Wojnie Światowej. W Rosji nazywa się ona Wojną Ojczyźnianą i trwała od 1941 do 1945 roku. W Moskwie jest Muzeum Zwycięstwa, do którego bardzo chciałam pójść. Byłam ciekawa, jak tą wojnę przedstawią.
Na początku minęliśmy Plac Zwycięstwa, ale akurat był tam odbywany jakiś turniej, więc niedużo dało się zobaczyć. Było już stamtąd widać muzeum i pomnik na cześć wygranej wojny. Oczywiście był on bardzo wysoki, więc nie dało się go nie zauważyć.
Muzeum zostało zbudowane z przepychem. Wielkie przestrzenie, pełno złota, świecidełek. Na jednym piętrze były sale przedstawiające różne bitwy. Na ścianach namalowane obrazy, a na ziemi została umieszczona scenografia. Niesamowite wrażenie.
Jedna pani, która pilnowała sali, cieszyła się, że tacy młodzi ludzie jak my przyszliśmy do tego muzeum, bo już prawie nikt tam nie przychodzi. Faktycznie – mało osób tam widzieliśmy.
Nie mogło zabraknąć Hitlera. W jednej z gablot wisiała sobie jego karykatura.
Poniższe zdjęcie pokazuje, jak wyglądał hol muzeum. Chyba trochę zainwestowali pieniędzy 🙂 Kiedy usiedliśmy na chwilę odpocząć, naszą uwagę zwróciła pewna osoba. Był to chłopak, który chodził tam w… mundurze niemieckim!
Na ostatnim piętrze znaleźliśmy polski akcent – obraz „W jedności zwycięstwo!”. A w dalszej części można było się dowiedzieć, jak to Rosjanie uratowali wiele narodów, w tym nas. Jak to czytałam, to nie mogłam uwierzyć, jak oni siebie wybielają.
Po wyjściu z muzeum miałam mieszane wrażenie. Bo ogólnie jest ono świetnie zrobione, eksponaty przedstawione w bardzo interesujący sposób. Ale jednak oni mają „swoją prawdę”. Ale czego się tam spodziewałam?
Dwie godziny wcześniej było słonecznie. A tu zastały nas czarne chmury, co nie wróżyło nic dobrego… Nie wiedzieliśmy co robić. W końcu zdecydowaliśmy się przebiec jak najszybciej do metra, ale jednak w połowie drogi złapała nas ulewa. Naprawdę konkretna ulewa. W chwilę przemokliśmy do suchej nitki i deską ratunku dla nas okazały się namioty z wydarzenia sportowego na Placu Zwycięstwa. Tam czekaliśmy aż deszcz będzie trochę lżejszy i dopiero zdecydowaliśmy się na przejście do metra.
W Moskwie jest ten problem, że jest bardzo mało odpływów wody na ulicach, a na chodnikach prawie wcale. A woda spływa też z dachów. W rezultacie moskiewskie ulice stały się miniaturkami kanałów wodnych w Wenecji.
Podobna ulewa złapała mnie podczas spaceru z koleżanką. Wybrałyśmy się wtedy na dwu kilometrową podróż po dzielnicach Moskwy. O tyle tym razem miałam pecha, że mój ubiór kompletnie nie zdał testu na chodzenie w ulewie w wodzie po kostki. Miałam wtedy na sobie sukienkę bez rękawów oraz sandałki. Wyobraźcie sobie tą sytuacje…. Tak było kiepsko.
W Moskwie mieszkał znany rosyjski pisarz – Bułhakow. Oczywiście przedsiębiorczy Rosjanie przemienili jego mieszkanie w płatne muzeum. Tu tez musieliśmy starać się o bilet studencki z ulgą. Pani kasjerka niezbyt chętnie chciała nam go sprzedać jak dowiedziała się że jesteśmy z Polski (ulgi przysługują tylko studentom z byłego ZSSR i czasem dla tych co mają kartę ISIC), ale nasi rosyjscy gospodarze wytłumaczyli jej że to wymiana studencka i takie tam. Trochę ją pobajerowali i udało się:)
Bułhakow mieszkał w komunałce. Zajmował on jeden pokój, a łazienka i kuchnia były wspólne. Mnie muzeum się spodobało, było bardzo dobrze zrobione. Nawet wykupiliśmy możliwość robienia zdjęć za 100 rubli.
Niedaleko od mieszkania Bułhakowa znajdują się Patriarsze Prudy, czyli miejsce, gdzie rozpoczęła się powieść „Mistrza i Małgorzaty”. Ale nie jest ono jakieś szczególnie urokliwe. Chociaż warto zobaczyć 🙂
W ostatnie dni czekało nas drugie podejście do wizyty u Lenina. Czemu drugie? Bo za pierwszym była taka kolejka, że nie wiem czy zdążylibyśmy wejść przed zamknięciem. Na szczęście tym razem nam się udało i czekaliśmy tylko godzinę. Oprócz nas większość ludzi w kolejce to byli Chińczycy. I to nie Japończycy, bo oni raczej nie kłanialiby się głęboko przed Leninem.
W połowie kolejki trzeba było przejśc przez bramki, a strażnicy zaglądali do naszych toreb i plecaków. Potem wchodziliśmy do budynku, gdzie naraz robiło się bardzo zimno, parę kroków i w szklanej gablocie, na podwyższeniu, leżał Lenin. Wtedy znajdował się tam już od 90 lat. Więc uważam, że i tak dobrze wyglądał, chociaż był trochę żółty. Zdjęć nie dało się zrobić, bo roiło się tam od strażników, kamer. Nawet jeden nasz gwałtowny ruch wystarczył żeby ochroniarz w ciągu sekundy się przy nas pojawił.
Długość takich „odwiedzin” Lenina to tylko chwila, bo kolejka porusza się dość szybko, więc nie można sobie przystanąć i popatrzeć.
Po wyjściu z mauzoleum wchodzi się na najważniejszy cmentarz Rosji, gdzie pochowany jest m.in. Stalin, Dzierżyński, Breżniew czy Gagarin.
Mieszkaliśmy na kampusie uczelni MGU. Pod jednym z akademików stało auto Moskwa z rozłożonym namiotem w środku 🙂
Jeśli już poruszyłam temat akademików, to ten nasz pozytywnie mnie zaskoczył. Spodziewałam się wielkiego syfu, olbrzymich karaluchów (były tylko duże), łazienek na korytarzu. A tu zastały nas ładne pokoje 3 i 2 osobowe, łazienka na 5 osób (fakt że w nich były takie wielkie rury, które były wciąż gorące i nie dało się ich wyłączyć, przez co w pomieszczeniu było milion stopni). Niestety zsyp nie dawał rady i śmieci się z niego wysypywały.
Ale za to podobały mi się windy. Na parterze było ich 4, po dwóch stronach korytarza. Dwie z lewej strony jeździły na piętra nieparzyste, a dwie z prawej na parzyste. Więc jeśli ja mieszkałam na 3 piętrze, to żeby pojechać stamtąd na 16, musiałam pojechać windą na 15, a na 16 wejść schodami 🙂
A tylko uroku dodawało to, że te windy były strasznie stare, trzęsły się niesamowicie podczas jazdy, a przy wsiadaniu trochę się zapadały. No i w jednej była mała dziura w suficie, z której zwisała spleśniała skórka od mandarynki.
Poniżej zdjęcie z klatki schodowej akademika, które przedstawia liczbę “16” wg Rosjan.
Wybraliśmy się jeszcze raz na Moskwę nocą. Dojechaliśmy do Placu Czerwonego metrem, a potem 6 km wracaliśmy pieszo do akademika. Super wrażenie.
Po prawej stronie zdjęcia jest kawałek mostu, na którym został zamordowany Borys Niemcow kilka miesięcy później.
Ostatniego dnia miałam już dość muzeów (w życiu nie byłam w tylu co w Moskwie), więc odpuściłam sobie Galerię Trietiakowską. Zresztą i tak tego typu miejsca mało mnie interesują.
Nadszedł czas wyjazdu. Ponieważ mieliśmy ciężkie walizki (moja ważyła ponad 30 kg, nie wiem dlaczego), to niewygodnie byłoby jechać metrem. Jeszcze w tyle osób. Więc uczelnia podstawiła nam autobus, który zawiózł nas prosto na dworzec. Tutaj warto wspomnieć, że te filmiki „jak się jeździ w Rosji” to prawda. Nie mam pojęcia, jak z taką prędkością i ciągłą zmianą pasów można uniknąć wypadku. I w tak wielkim mieście, gdzie tyle samochodów! I taką jazdę mieli wszyscy. Mijali się na centymetry.. Nie wiem, dalej nie mieści mi się w głowie. Chociaż w Gruzji jest jeszcze ciekawiej pod tym względem.
Kiedy kierowca zatrzymał się pod dworcem, wszyscy dalej byliśmy w szoku i trzymaliśmy się uchwytów przy siedzeniach. Potem rozległy się oklaski, że dowiózł nas żywych i dopiero wtedy wysiedliśmy. I znowu ulewa, a do pociągu tyle czasu.. Postanowiliśmy skryć się w budynku dworca przy Subwayu. W pewnym momencie patrzymy, że coś tam się dzieje. Jakiś klient wstał i zaczął krzyczeć do kelnerki. Ta próbowała go uspokoić, ale gościu się coraz bardziej trząsł (był najprawdopodobniej na głodzie, bo strasznie blady, miał dziwne oczy i cały się telepał). W końcu ta młoda dziewczyna wybiegła z Subwaya do stojącego koło nas ochroniarza. On popatrzył na nią znużonym wzrokiem i olał sprawę. Kiedy kelnerka znowu poszła uspokajać swojego klienta, ten wyciągnął nóż i zaczął grozić że się potnie. Nawet dotrzymał obietnicy i wtedy już wszyscy w środku przestali się ze strachu ruszać. A ochroniarz patrzy i nic. W końcu jednak przyszło dwóch innych i podobno skuli go pod bronią. Ale tego ostatniego już nie widziałam, bo po widoku krwi zarządziliśmy szybką ewakuację na peron.
Pociąg przyjechał. Pożegnanie z Moskwą. I kiedy jadąc do Rosji wszyscy rozmawialiśmy i byliśmy pełni energii, teraz od razu położyliśmy się spać, chociaż było około 16.00. Przed nami 18h jazdy do Warszawy, a potem jeszcze 5h do Wrocławia.