Podróże z dzieckiem to dla świeżego rodzica nie jest proste zadanie. Wiemy to z autopsji, że często rozwiązując jeden problem w jego miejsce pojawiają się dwa nowe. Z tego względu chcieliśmy podzielić się z Wami, jak wyglądało nasze przygotowanie się do wyjazdu, gdy wraz z nami na pokładzie pojawił się Leoś. W poprzednim artykule wspominaliśmy o tym, że na szlak po raz pierwszy z synkiem wyszliśmy gdy miał około 1,5 miesiąca (Dwa lata podróżowania z dzieckiem). Leoś urodził się pod koniec maja i nie ukrywamy, że sama pora roku sprzyjała temu, by zabrać tak małe dziecko na szlak. Wyjście z dzieckiem na szlak zimą to już wyższa półka planowania wyjazdu i trzeba być do tego odpowiednio przygotowanym, i posiadać trochę więcej sprzętu.
Mieszkając w województwie dolnośląskim mamy o tyle szczęścia, że posiadamy bardzo dużą rozpiętość szczytów górskich, poczynając od kilkumetrowego wzniesienia Wzgórze Ernesta po królową Karkonoszy – Śnieżkę. Z tego względu łatwo jest dostosować szlak górski dla swoich potrzeb. Wyruszając po raz pierwszy z Leosiem w góry postawiliśmy na zwiedzanie Gór Kaczawskich i wygasłego wulkanu jaki znajduje się w jej obszarze (Górzec). Nie chcieliśmy wybierać za długiego szlaku, tak by w przypadku komplikacji można było w miarę szybko wrócić do samochodu i pojechać do domu. Z drugiej strony nie chcieliśmy chodzić po płaskim, dlatego wygasły wulkan, który najczęściej przybiera kształt stożka był idealnym kandydatem by przetestować, jak Leoś będzie znosił podróże w chuście oraz swoją kondycję. Jak z pierwszym z podpunktów nie było najmniejszego problemu i nasz synek zasnął bardzo szybko w chuście, tak z drugą kwestią, jaką była kondycja, było już znacznie ciężej. Problemem było to, że w chuście Leoś chciał podróżować tylko ze mną, a moje osłabione ciało po ciąży, porodzie oraz kilku miesiącach ograniczonej aktywności fizycznej nie było zbyt dobre kondycyjnie. Z tego względu nawet pozornie niewielkie wzniesienie na Górzec (około 200 m przewyższeń) dało mi mocno w kość. Radzimy więc na początku nie wybierać jakiś wysokich szczytów do zdobywania, ponieważ pierwszym i podstawowym założeniem powinno być sprawdzenie, jak Wasze ciało zregenerowało się po porodzie, oraz zachowanie dziecka w chuście/nosidle.
Odpowiedni sprzęt do transportu dziecka (chusta, nosidełko, plecak)
Tutaj też chcemy przejść do tego, co z pewnością przyda Wam się na pierwszą pieszą wycieczkę w góry z niemowlakiem, a jest to chusta do noszenia dziecka lub nosidełko. Chustonoszenie przybiera na modzie w ostatnich latach i musimy przyznać, że sprawdziła się ona doskonale w problemach Leosia. Na początku swojego życia był on bardzo płaczącym dzieckiem, który uspokajał się tylko na mojej piersi. Na jednym z profili na Instagramie dowiedziałam się o chustonoszeniu i że w większości przypadków działa ono bardzo dobrze na dzieci potrzebujące bliskości ciała. Zamówiliśmy chustę z polskiej firmy Lenny Lamb i pouczyliśmy się wiązać najprostszy węzeł by poprawnie i sprawnie nosić Leosia w domu, i na trasie. Tak na prawdę to jedno wiązanie pozwoliło nam na podróżowanie z niemowlakiem przez około rok. Później, kiedy Leoś chciał mieć więcej swobody i już bliskość ciała nie była dla niego kluczowa, to przerzuciliśmy się na nosidełko. W szczególności w porze jesienno-zimowej sprawdziło nam się połączenie nosidełka z ocieplaną bluzą typu kangurek. Dzięki temu mogliśmy wyruszyć w góry przy niższych temperaturach zapewniając odpowiedni komfort cieplny dziecku. Taki ekwipunek w zupełności wystarczył nam do transportu Leosia przez dwa lata. Następnym naszym zakupem, który użytkujemy do dzisiaj jest placak-nosidło firmy Deuter Kidcomfort Pro, które stało się wspomagającym środkiem transportu dla naszego malucha. Leoś zasiada w nim jedynie gdy występują większe podejścia, szlak staje się za bardzo wyboisty, lub gdy brakuje mu siły i musi chwilę odpocząć. Zachęcamy go tym samym do samodzielnego chodzenia i zwiedzania gór, niż tylko bierne obserwowanie otoczenia w nosidle.
Z wózka korzystaliśmy bardzo sporadycznie. Spróbowaliśmy dwóch prostych tras prowadzących po szlakach przyjaznych wózkom, ale bardziej one nas zmęczyły niż szlak zwykły, na którym trzeba było nosić Leosia w chuście. Pierwszym szlakiem była trasa z Polany Jakuszyckiej do Schroniska Orle, drugim zaś na wieżę widokową na Jagodnej. W obydwu przypadkach nie za bardzo mogliśmy odnaleźć wspólne tempo podróży przez co postanowiliśmy zakończyć dalsze wojaże w wózkiem. W wielu przypadkach ograniczał nas i chusta była dla nas bardziej mobilnym rozwiązaniem.
Postoje i przerwy w trasie
Kiedyś nasze odpoczynki na szlaku były bardzo krótkie. Ograniczały się do kilkunasto minutowych przerw na zjedzenie czegoś i napicia się. Po pojawieniu się Leosia dużo się zmieniło w tej kwestii. Postoje są zdecydowanie częstsze i dłuższe, dostosowane do potrzeb naszego maluszka. W okresie jego najwcześniejszych miesięcy dużą częstotliwość postoi narzucało częste karmienie oraz przebieranie (pamiętajcie, że pieluszki trzeba gdzieś kumulować w swoim plecaku tak więc weźcie ze sobą jakieś woreczki lub pojemniczek). Częste postoje kalkulujemy w trasę, przez co szlak szacowany na 2 godziny potrafi przekształcić się w 3 godzinną wycieczkę. Kiedyś w życiu nie nosiliśmy ze sobą koca (teraz uważam że szkoda, bo to naprawdę super opcja)! Znajdujemy odpowiednie, ustronne miejsce i po prostu się rozkładamy. Od kiedy zaczęliśmy Leosiowi rozszerzać dietę (metoda BLW) temat karmienia został jeszcze bardziej rozwinięty. Ale o tym w kolejnym podpunkcie.
Jedzenie w trasie z maluchem - jak przygotować wartościowe posiłki?
Pierwsze pół roku Leoś był tylko na piersi, więc można powiedzieć, że kwestia jedzenia Leosia była z głowy. Przenośny bufet zawsze był pod ręką i z tego względu zbyt dużo w naszych posiłkach się nie zmieniło. W szóstym miesiącu przeszliśmy na rozszerzaną dietę metodą BLW (czyli w bardzo dużym skrócie – nie karmiliśmy go nigdy łyżeczką, papkami, dostawał do ręki od razu kawałki), więc też nigdy nie było problemu, że trzeba było jakoś specjalnie karmić. Trzeba było jednak stosować trochę bardziej przemyślaną dietę. Braliśmy na szlak najczęściej banany czy inne owoce, placki i gotowe tubki owocowe. Te ostatnie były zarezerwowane tylko na wyjazdy i co ważne wybieraliśmy tylko te naturalne, bez dodatkowych składników polepszających smak. Odnośnie składów warto wybrać tubki firm tj. DayUp, Drugie Śniadanie, Freche Freunde.
Dajemy mu czas i wybór, by mógł jeść w większości przypadków to co my. Cały nasz piknik jest więc trochę rozbudowany – koc, jedzenie (owoce, dodatki typu placki, kanapki, wciąż tubka), woda. Obok nasz pies loki ze swoją wodą i karmą 🙂 Zachodu dużo więcej, jednak naprawdę polecamy taką organizację mini pikników na szlaku. Dla dziecka jest to ogromna frajda. Leosiowi wyjście w góry nieodzownie się kojarzy z piknikiem oraz lataniem dronem.
Temat wyżywienia na szlakach chcemy jeszcze bardziej urozmaicić, dlatego kupiliśmy niedawno ebooka z przepisami na lunchboxy od Paulina Domowa oraz zamówiliśmy większy koc z Decathlonu.
Bezpieczeństwo - najważniejszy aspekt w podróży
Każdą trasę trzeba dokładnie sprawdzić przed wyjazdem, nie polecamy na żaden szlak (zwłaszcza mało znany) iść w ciemno. Nam nie raz się zdarzyło (przed pojawieniem się Leosia) jechać dokądś nie sprawdzając w Internecie podstawowych informacji o szlaku przez co czasami lądowaliśmy w lekkich tarapatach. Byliśmy wtedy młodzi więc niewątpliwie mogliśmy zaliczyć to jako “uatrakcyjnienie” szlaku i dodatkową przygodę. Teraz jednak gdy odpowiadamy nie tylko o własne zdrowie, ale przede wszystkim za bezbronną istotkę jaką jest dziecko to nie ma miejsca na takie swawole.
Co tu dużo mówić – wypady z małymi dziećmi powinny być przemyślane i dostosowane do aktualnie panujących warunków atmosferycznych. Warto także poczytać czy szlak jest na przykład zalesiony czy nie. Dzięki temu będziemy wiedzieli czy idąc przez kilka godzin nie będziemy narażali dziecka na pełną ekspozycję na słońce. Wcześniej nie zwracaliśmy na to uwagi, a teraz jest to ważny aspekt naszych wypadów. O panujących warunkach pogodowych chyba nie musimy nawet wspominać? Rekomendujemy je sprawdzić w każdym wypadku czy to z dzieckiem czy bez. Często pogoda, która panuje u podnóża góry jest w zupełności inna niż na szczycie. Nie raz słyszeliśmy historie o osobach, które ze względu na przepiękną pogodę w Karpaczu wyruszyły na Śnieżkę kompletnie nie przygotowane na odmienne wyżej warunki atmosferyczne. Z dzieckiem taka sytuacja jest wręcz nie do pomyślenia.
Kondycja fizyczna - warto o nią zadbać i pamiętać o swoich słabościach
Przy doborze szlaku musimy też wziąć pod uwagę nasz zapas sił – zwłaszcza czas po porodzie, kiedy często mniej się ruszamy i później nie tak łatwo ruszyć na ciężki szlak, jeszcze z dodatkowymi kilogramami w chuście. Największe obciążenie odczuliśmy na udach i w plecach, dlatego polecamy wziąć ze sobą wspomagacze w postaci kijków. Skuteczne odciążą one Wasze nogi i kręgosłup oraz pozwolą równomiernie rozłożyć zmęczenie na całe ciało.
Pamiętajcie też, że cały ciężar ekwipunkowy (który będzie powiększony o rzeczy dla dzieci) spadnie na drugą osobę. My na początku wpadliśmy w lekką pułapkę tragażową. Otóż gdy ja nosiłam Leosia w chuście i zabrakło mi sił nie było za bardzo jak wymienić się “ekwipunkiem”. Plecak był znacznie cięższy niż zazwyczaj, ze względu na to że wszystkie rzeczy trzymaliśmy już w jednym, a ilość rzeczy się lekko zwiększyła. Przez to sytuacja z wymianą była patowa.
Z tego względu jeszcze raz apelujemy o rozsądne dobranie szlaku do własnych możliwości. Jeżeli nie byliście ani razu po ciąży w górach i wydaje Wam się, że wybrany przez Was szlak powinien być ok, to obniżcie poprzeczkę o jeszcze jeden szczebelek. Warto się pozytywnie zaskoczyć, jak dobrze wypadacie kondycyjnie na szlaku, niż rozczarować i zepsuć sobie cały wyjazd.
Dziecko samo sobie przewodnikiem - przygotujcie się na zwiedzanie naprawdę Wolnym Krokiem
Jeżeli z mniejszym dzieckiem nie ma za bardzo problemu, ponieważ jest on biernym towarzyszem podróży, tak gdy podrośnie i będzie bardziej aktywny będzie chciał odkrywać świat po swojemu. Wiele pospolitych dla Ciebie rzeczy będzie dla niego arcyciekawe, przez co nie zdziw się, gdy koło jednego kwiatka spędzicie kilka minut lub gdy Wasza pociecha będzie eksplorowała rozłożystą gałąź. Wszystkie te przerwy na zwiedzanie lub zbaczanie przez ścieżki, której Wy chcecie iść jest jak najbardziej naturalne i wskazuje na duże zainteresowanie dziecka otaczającym go światem. Czasami musieliśmy rezygnować z niektórych odcinków szlaków, ponieważ spędziliśmy czas na wdrapywaniu się na niedużą skałkę lub patrzenie na owady / ptaki. Niby pokrzyżowało to nasze plany (przecież chcieliśmy wejść na tą górę!), ale przecież nie tylko o nas tutaj chodzi. Warto być wyrozumiałym dla dziecka, rozumieć jego potrzeby i cieszyć się tymi chwilami wspólnie. Nie ma przecież nic gorszego niż maruda na szlaku 🙂
Co zabieramy ze sobą w podróże z dzieckiem? Mały niezbędnik rzeczy MUST HAVE
Listę rzeczy, które moglibyście zabrać ze sobą jest na prawdę długa i może być rozszerzana w zależności od indywidualnych potrzeb dziecka. U nas podstawowymi rzeczami typu MUST HAVE, będące na naszym stałym wyposażeniu to:
- chusta/nosidło/plecak (w zależności od wieku dziecka)
- ubrania na zmianę
- pieluszki, chusteczki mokre i zwykłe
- czapka
- jedzenie
- woda (do tej pory był zwykły bbox, od niedawna używamy butelkę tritanową, też z bboxa.)
- książeczka zdrowia
- apteczka (bandaż, plastry, coś na komary, krem z filtrem, pęseta, uchwyt do wyciągania kleszczy, octanisept, gaziki, małe mydło)
- aplikacja mobilna z mapą trasy (online/offline) Sprawdzają nam się np.: mapa-turystyczna.pl lub mapy.cz. Mapy.cz są w naszym odczuciu bardziej precyzyjne
Mamy nadzieję, że nasz post okaże się przydatny i dowiecie się z niego kilku przydatnych porad. Jeżeli macie jakieś wspomnienia jak wyglądało Wasze zbieranie się z dziećmi, co okazało się bardzo potrzebne lub chcecie po prostu podzielić się swoimi spostrzeżeniami to zapraszamy do komentowania! Może swoją radą pomożecie innym 🙂