Co jest w niej takiego szczególnego? Nie ma na niej ulic, można na niej poruszać się tylko pieszo lub rowerem, Jej mieszkańcy zostawiają samochód na parkingu na Nesoya, a następnie idą przez most do swojego domu. W dodatku w sezonie letnim trzeba kawałek przepłynąć małym promem, żeby mogły tędy przedostawać się łódki.
Jeśli ktoś ma ciężkie rzeczy, ładuje je na taczkę i dopiero z nią idzie do domu 🙂
Przeprawa promu szła mi bardzo dobrze 🙂 Niestety w drodze powrotnej musiałam pozwolić czynić te honory norweskim dzieciom.
Na wyspie w formie chodników są żwirowe ścieżki. Spotkaliśmy sporo biegających ludzi i rodzin z dziećmi na spacerach. Nawet jeden mały chłopczyk jadący na rowerku wpadł przy nas do rowu 🙁
Każda osoba widząc nas uśmiechała się i nieśmiało mówiła „Hi!”.
Było tam tak cicho i spokojnie.. Domki były schowane wśród drzew – najczęściej widoczna jest tylko skrzynka pocztowa, i po tym domyślaliśmy się, że jakaś ścieżka prowadzi do czyjejś posesji.
W plecaku mieliśmy schowaną wędkę, i kiedy doszliśmy do jednego pomostu, Krystian i kuzyn Oskar zadecydowali przerwę na łowienie. Ja wtedy miałam czas na porobienie zdjęć. A ponieważ zaczęło dość mocno wiać, szybko stamtąd poszliśmy.
Chłopaki z kolei cieszyli się z dość dużej ilości żywych i martwych krabów. Próbowali je łapać i z nimi rozmawiać. Plaża jednak zaraz się skończyła i wyszliśmy znowu na szutrową ścieżkę.
Jeszcze jakiś czas pochodziliśmy trochę tymi dróżkami. Czuliśmy się jak w lesie, a przecież dookoła nas było wiele domów!