Lizbona w 5 dni
Lizbona dojazd z lotniska do centrum
W Lizbonie wylądowaliśmy w nocy, więc zwiedzanie zaczęliśmy z samego rana (gdzieś po 10.00). Mimo, że wiedzieliśmy ile ma być stopni, poubieraliśmy się w bluzy i kurtki. Wyszliśmy tylko na dwór i jak się zdziwiliśmy! Oczywiście w 100% pozytywnie. Ciepło, słonecznie, bezwietrznie… Byliśmy przeszczęśliwi, bo poprzedniego dnia w zimnej Warszawie doszczętnie zmarzliśmy.
Najlepszy plan na zwiedzanie? Zgubić się.
Na nasze pierwsze wyjście nie mieliśmy konkretnego planu. Chcieliśmy po prostu pochodzić po okolicznych uliczkach, zdać się na intuicję, trochę pobłądzić by zwiedzić inne nieturystycznie miejsca.
Niby wszystko super, ale… aparat przestał działać! Nie chciał robić zdjęć. Trochę mi wstyd przyznać, ale miałam ochotę tylko wrócić do pokoju i próbować go jakoś naprawić (czyt. włączać/wyłączać itp.). Krystian jednak był dobrej myśli w przeciwieństwie do mnie (jak zwykle), i powiedział, że potem znajdziemy jakieś ładne miejsce na odpoczynek i spróbujemy coś zaradzić. Zanim to jednak nastąpiło, musieliśmy posługiwać się telefonami.
Często tak bywa, że jakieś miasto spodoba nam się od pierwszej chwili. Tak właśnie było w tym przypadku! Chociaż na pewno swój wpływ miała też wspaniała pogoda 🙂
Szemrane interesy w Lizbonie
Co nas też zadziwiło, to ilość ludzi sprzedających nielegalne substancje. Bardzo często do nas podchodzili i chcieli coś sprzedać, po “bardzo atrakcyjnej cenie”. Jednak ani razu się nie skusiliśmy:) Nie mogłam jednak zrozumieć (i dalej nie mogę), jak to jest możliwe, że oni właśnie stoją na głównych ulicach i placach, zaraz obok policji? Chyba działają wedle powiedzenia, że pod latarnia jest najciemniej 🙂
Po jakimś czasie, kiedy już zupełnie nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy, usiedliśmy na ławce i Krystian zajął się aparatem. I nie mam pojęcia co zrobił ale… zadziałał! Od razu zaczęłam radośnie robić zdjęcia 🙂 A także mój dzień stał się dużo lepszy.
Kilka minut później czekała na nas już kolejna niespodzianka – drzewa pełne pomarańczy! Krystian od razu do nich podbiegł i szukał którą by tu zerwać. Niestety, jak się później okazało, nie było wcale dobre. Ale próbowaliśmy 🙂
Lizbona – wnętrze miasta.
Lizbona miała naprawdę duże szanse, że ją polubię, z jednej prostej przyczyny – uwielbiam miasta, które są położone na kilku wzgórzach. Dzięki temu można w wielu miejscach zobaczyć niesamowite widoki!
Jeśli już jesteśmy przy widokach. Bardzo często można było tam zobaczyć śpiących bezdomnych. Najczęściej w kartonach, gdzie wystawały tylko nogi. Chociaż zdarzali się też tacy pod kocem, kurtką, płachtą, lub po prostu na ławkach. Czasem też dostrzegaliśmy puste obozowiska. A wszystko to z reguły na głównych placach!
Chyba cały czas chodziliśmy po złych miejscach, bo dopiero po 3-4 godzinach natrafiliśmy na sklep spożywczy. Zapatrzyliśmy się w suche bułki, puszkę pepsi i wodę, więc mogliśmy w końcu zjeść pożywne śniadanie! Na świeżym powietrzu 🙂
Jak do tej pory jeszcze żadne miasto nie spodobało nam się tak bardzo, i to tak szybko. Bo tam wcale nie trzeba odwiedzić miejsc “must see”, żeby się w nim zakochać. Myśmy zostawili je dopiero na później 🙂