659
Około 70 km na północ od Moskwy położone jest miasto Siergijew Posad, które należy do Złotego Pierścienia Rosji. Znajduje się tam założony w XIV wieku męski klasztor – Ławra Troicko-Siergijewska.
Z Moskwy najlepiej dotrzeć tam elektryczką, która jedzie półtorej godziny. W środku pociąg przypomina nasze Koleje Regio – bez przedziałów. Ale jest tam więcej miejsca, bo wagony są szersze. Co też je wyróżnia, to „pociągowy bazar”. W drzwiach przedziału co chwila staje kolejny sprzedawca, który oferuje pasażerom swoje produkty. Od zwykłych ścierek, jedzenia, po bieliznę, a nawet kilkumetrową wędkę (cała została rozłożona) lub flamaster do zmazywania plam po tłuszczu. Niektórzy z nich mówią przez mikrofon by zagłuszyć stukot kół.
Ponieważ klasztor, do którego jechaliśmy, jest jeszcze czynny, tak szczególnie zwracają uwagę na ubiór – kobiety w sukienkach lub spódnicach z nakryciem głowy, a faceci w długich spodniach. Nie ma wyjątków!
W drodze ze stacji jest taras widokowy, z którego rozciąga się widok na cały kompleks. Ciężko nie zauważyć tak kolorowych budynków 🙂 Czułam się trochę, jakbym patrzyła na zamek z bajek Disneya.
Na zdjęciu poniżej wzdłuż żółtej cerkwi rozciąga się długa kolejka. Ludzie czekają, by pocałować święty obraz.
Na środku placu klasztornego znajduje się ujście świętej wody. Nabrałam ją z dwóch względów – byłam ciekawa jak się poczuję po prawosławnej świętej wodzie (bądź co bądź, to dalej wiara chrześcijańska), a także… strasznie chciało mi się pić.
Ja niestety nie miałam żadnego sensownego nakrycia głowy, więc musiała mi wystarczyć bluzka.
W środku każdej cerkwi aż dostawało się zawroty głowy od ilości ikon. Na żadnej ścianie ani suficie nie było pustego miejsca.
Także w większości cerkwiach można przy wejściu kupić świeczki, modlitewniki i inne „kościelne pamiątki”.
Co jednak było przyjemne w cerkwiach? Przyjemny chłód 🙂
Po wyjściu z klasztoru trzeba było coś zjeść. Nasza grupa pojechała już do Moskwy, ale nasza 4-ka jeszcze chciała zostać w Siergijew Posad. Szukaliśmy konkretnego baru, ale nie wiedzieliśmy gdzie on jest, więc trzeba było pytać się ludzi. Nikt nie wiedział. Dopiero pewna policjantka nam pomogła,choć kiedy mówiła „w lewo”, pokazała ręką w prawo.
„Cierjepaszki Nindża” 🙂 |
Ja jednak nie miałam ochoty na swojskie jedzenie rosyjskie (nie lubię zup i wszędobylskiej w innych daniach cebuli), więc poszłam do KFC.
Po najedzeniu się Katja zaproponowała nam spacer po mieście. Mieliśmy iść do nieturystycznej części miasta. Niezły kontrast. Z jednej strony kapiący złotem i splendorem klasztor, a zaraz za murem stare domy…
Dzięki Katji trafiliśmy do ukrytej, małej cerkwi. Nie była ona już taka kolorowa jak inne, ale to wcale nie odbierało jej uroku.
Wtedy już udaliśmy się w drogę powrotną na stację kolejową, chociaż na chwilę zrobiliśmy sobie przerwę na odpoczynek przy pomniku odpowiednika naszego św.Walentego.
Pepsi-Cola! |
Na stacji żeby iść do łazienki trzeba było pokazać bilet na pociąg. W przeciwnym razie trzeba by było zapłacić. Bilet jeszcze był nam potrzebny w Moskwie, gdzie trzeba go było zeskanować, żeby wyjść ze stacji.
Co mnie zdziwiło, elektryczka znowu przyjechała punktualnie!
Pociągi mają tam bardzo wysokie „zawieszenie”, dlatego też perony musza być odpowiednio umiejscowione. Kiepsko byłoby z nich spaść 🙂